piątek, 23 kwietnia 2010
Her Morning Elegance - Oren Lavie
Her Morning Elegance Lyrics
Sun been down for days
A pretty flower in a vase
A slipper by the fireplace
A cello lying in it's case
Soon she's down the stairs
Her morning elegance she wears
The sound of water makes her dream
Awoken by a cloud of steam
She pours a daydream in a cup
A spoon of sugar sweetens up
And She fights for her life
As she puts on her coat
And she fights for her life on the train
She looks at the rain
As it pours
And she fights for her life
As she goes in a store
With a thought she has caught
By a thread
She pays for the bread
And She goes...
Nobody knows
Sun been down for days
A winter melody she plays
The thunder makes her contemplate
She hears a noise behind the gate
Perhaps a letter with a dove
Perhaps a stranger she could love
And She fights for her life
As she puts on her coat
And she fights for her life on the train
She looks at the rain
As it pours
And she fights for her life
As she goes in a store
With a thought she has caught
By a thread
She pays for the bread
And She goes...
Nobody knows
And She fights for her life
As she puts on her coat
And she fights for her life on the train
She looks at the rain
As it pours
And she fights for her life
Where people are pleasantly strange
And counting the change
And She goes...
Nobody knows
środa, 17 marca 2010
Sekrety amerykańskich milionerów
Sekrety amerykańskich milionerów

27,00 PLN

27,00 PLN
Świetna książka, z którą właśnie się zapoznaję, więcej napiszę po przeczytaniu.
czwartek, 11 marca 2010
ŻEBY TAK SIĘ CHCIAŁO....
... jak małemu dziecku.
Od dłuższego czasu zastanawiam się nad swoim rytmem dobowym. Mam problemy z wczesnym wstawaniem i często jestem niewyspana. Mając na myśli wczesne wstawanie, są to okolice godziny 7 czy nawet 7.30, więc nie jest to bynajmniej blady świt. Z chodzeniem spać tez jest różnie, staram się kłaść przed północą, ale nie zawsze mi to wychodzi. Na pewno jest lepiej niż w okresie studiów, ponieważ nie mam już sesji i nie uczę się "po nocach". Jednak nie jest to wcale optymalny rytm dnia, ponieważ wcale nie czuję się dobrze. A przestawianie budzika "jeszcze tylko 5 minut" mam opanowane do perfekcji.
Wiem, że nie tak to powinno wyglądać. Rytm dobowy naszego organizmu jest bardzo starannie zaprogramowany i jeśli tylko człowiek będzie się go "słuchał" - wszystko będzie OK. Jeśli jednak rytm ten zostanie zaburzony...no to klapa na całego.
Przeczytałam mnóstwo publikacji na ten temat, motywowałam się, starałam się....
Wychodziło przez kilka dni....
A potem powrót do stanu poprzedniego.
Tak się na tym zastanawiam i dochodzę do wniosku, że najwcześniej wstawałam i to bez żadnych budzików i przypomnień, kiedy byłam dzieckiem.
Ostatnio odwiedzałam kuzynkę, która ma 2,5 letnie dziecko. Rozmowa zeszła jakoś na tematy porannego wstawania. I oczywiście okazało się, że kuzynka ma świetny rytm dobowy (wstawanie i chodzenie spać), ponieważ wychowuje dziecko. A dziecko wstaje codziennie około 6 rano bez względu na dzień tygodnia, pogodę, czy porę roku. Oczywiście wiąże się to również ze stałą godziną chodzenia spać. Nigdy nie później niż o 21-22 (dziecko, kuzynka trochę później).
To jest naturalny zegar biologiczny :D
Dopiero z wiekiem, kiedy dzieciom "narzuca się" pewne schematy i obowiązki (np. w weekend śpimy dłużej, no bo w końcu można się wyspać, wstawanie o określonej godzinie, no bo przecież trzeba iść do przedszkola/szkoły/pracy), w większości przypadków rytm dobowy zostaje zakłócony. Szczęściarzami mogą się nazwać Ci, którzy od dziecka wstają o 5 rano i czują się rześko, wypoczęci i wyspani.
Ciężko jest wrócić do naturalnego rytmu dobowego. Spowodowane jest to wieloma czynnikami, np.
- w okresie szkolnym jest to nauka do późnych godzin nocnych;
- na studiach nie istnieje coś takiego jak rytm dobowy (wiedzą to szczególnie Ci, którzy mieli okazję mieszkać w akademiku);
- no a w pracy na etacie bywa różnie - jeśli jest to praca od 8 do 16 to jeszcze jest w miarę dobrze, gorzej, gdy np. jest to praca w której trzeba zostawać po godzinach, a czasem w domu kończyć projekty. Najgorzej za to przedstawia się pod tym względem praca w systemie zmianowym, np. dzień (12h), noc (12h), 2 dni wolnego... Wtedy praktycznie da ma co mówić o regularnym trybie życia.
No i bagno...
No bo jak mi to ma wyjść, skoro przez ostatnich 20 lat wstawałam i kładłam się o najróżniejszych porach dnia i nocy. No a poza tym nie można przecież wszystkiego zaplanować.
Ostatnio znalazłam bardzo ciekawe wideo:
Moje przemyślenia co do wczesnego wstawania są następujące:
- wstaję rano bo muszę, a nie dlatego że czuję że się wyspałam;
- chodzę spać o różnej porze, często po północy;
- nie mogę czuć się wyspana, skoro chodzę późno spać a muszę wstawać wcześnie (wiem, wiem, Ameryki nie odkryłam);
- rano moją pierwszą myślą jest: jeszcze 5 minut, po czym przełączam budzik o 5 minut, robię to aż do takiego krytycznego momentu, kiedy wiem, że gdybym wstała później, to na pewno spóźniła bym się do pracy;
- brak mi motywacji, bo wiem że kolejny dzień będzie taki sam/bardzo podobny do poprzedniego;
- czasami mam wrażenie, że brak chęci do wstawania wiąże się z małą wiarą we własne marzenia i próbą pozostawienia swojego życia biegowi wydarzeń.
I tutaj dochodzę do smutnej prawdy o sobie, ponieważ skoro nie chce mi się rano wstawać, to znaczy, że moje życie dostarcza mi za mało atrakcji. Lub ujmując to w trochę inny sposób, nie żyję z pasją.
A gdyby mój rytm dobowy wyglądał tak:
- wstaję codziennie rano przed 6, czuję się rześka i wyspana, z uśmiechem witam nowy dzień, bo wiem, że będzie to fantastyczny dzień;
- chodzę spać o stałej porze (staram się przed północą), czasem zdarza mi się chodzić spać później, ale tylko w wyjątkowych okolicznościach, ale nawet wtedy wstaję rano o stałej porze;
- czuję się wyspana, radosna i szczęśliwa, bo wiem, że ten dzień będzie szczególny i wyjątkowy;
- rano moją pierwszą myślą jest jaki cudowny poranek - trzeba szybko wstawać! Po czym wstaję, włączam energetyzującą muzykę, robię serię ćwiczeń i jestem pełna energii na cały dzień;
- wiem, że będzie to kolejny wspaniały dzień, w którym nauczę się czegoś nowego, poznam nowych ludzi/rzeczy, spełnię się w tym co będę robiła;
- WSTAJĘ, ponieważ wierzę we własne marzenia, mam określone cele i sama kieruję swoim życiem :D
poniedziałek, 8 lutego 2010
ŻYWNOŚĆ POTRZEBNA DO PRAWIDŁOWEJ PRACY MÓZGU
Poniżej znajduje się lista produktów, które należy jeść, aby nasz mózg działał sprawnie przez długi czas:
OWOCE:
- morele,
- orzechy,
- grejpfruty,
- jabłka,
- wiśnie,
- porzeczki,
- winogrona,
- rodzynki,
- pomarańcze,
- śliwki suszone,
- agrest,
- maliny.
W lecie należy jeść świeże owoce (np. jabłka, wiśnie, porzeczki, winogrona, agrest, maliny), a zimą najlepsze są te suszone (morele, orzechy, rodzynki, śliwki suszone). Najlepiej jeść warzywa i owoce pochodzące z naszej strefy klimatycznej. Jeśli chcemy jeść cytrusy, to lepiej to robić latem, gdyż działają chłodząco na nasz organizm, zimą należy ograniczać ich ilość na rzecz suszonych owoców krajowych (mają działanie rozgrzewające).
WARZYWA:
- marchew,
- kalafior,
- groch,
- cebula,
- kapusta,
- brukselka,
- ogórki,
- pietruszka,
- seler,
- kiełki pszeniczne,
- sałata.
ORAZ:
- miód,
- olej kukurydziany, oliwa z oliwek,
- olej słonecznikowy,
- żółtko surowe,
- wątróbka.
- ziemniaki,
- chrzan,
- czosnek.
W czasie intensywnej nauki (np. do egzaminów) warto zamiast objadać się czekoladą, zaopatrzyć się w suszone morele, śliwki czy jabłka, które nie tylko wpłyną na pracę naszego mózgu, ale również poprawiają kondycję jelita grubego. Nadmiar cukru i słodyczy sprzyja gwałtownemu skokowi poziomu cukru we krwi, co prowadzi do wydzielenia insuliny, a następnie uczuciu zmęczenia i ociężałości.
Aby mózg funkcjonował prawidłowo, należy jeść 5-6 zrównoważonych posiłków dziennie. Do najlepszych źródeł energii należą węglowodany złożone, do których zaliczamy: pełnoziarniste pieczywo razowe, ciemne makarony, ryż, kasze, ziemniaki. Energia z takich posiłków jest uwalniana stopniowo, przez dłuższy czas.
poniedziałek, 11 stycznia 2010
ZDROWO SIĘ ODŻYWIAM
Zaczynam nowy rozdział w swoim życiu pod tytułem:
Moje założenia są bardzo proste, wymagają jednak ode mnie rzetelności i systematyczności.
1. Piję 4 szklanki wody dziennie, oprócz tego zieloną herbatę, soki owocowe, herbatki ziołowe, jem zupy. Chodzi o to, abym dostarczyła organizmowi minimum 2 litry płynów dziennie.
2. Nie jem po 19.00. Jedynym odstępstwem od tej zasady może być przegryzanie owoców lub marchewki.
3. Jem pięć posiłków dziennie: śniadanie, potem drugie śniadanie, obiad, podwieczorek i kolację. Staram się, aby były to posiłki pełnowartościowe, ale bez przejadania się. Ważne, żeby były o regularnej porze, częściej ale w mniejszych porcjach.
4. Ograniczam słodycze, cukier, sól i tłuszcz.
5. Gotuję 3 razy w tygodniu obiady na parze (dzięki temu ograniczam tłuszcz, sól i ostre przyprawy), ograniczam do minimum smażenie potraw.
6. Do każdego posiłku staram się jeść owoce lub warzywa (świeże, gotowane na parze lub piję soki).
7. Ograniczam białe pieczywo na korzyść ciemnego, pełnoziarnistego pieczywa.
8. Przynajmniej 2 razy w tygodniu jem rybkę.
9. Zamiast słodyczy podgryzam słonecznik, orzechy, migdały oraz suszone morele, jabłka, śliwki i rodzynki.
10. Staram się pić minimum 20 minut przed lub 40 minut po posiłku.
11. Dokładnie gryzę i przeżuwam jedzenie.
Ale zawsze, kiedy mój organizm daje mi sygnały i wyraźnie „domaga się” czegoś (nawet niezdrowego) i po prostu czuję potrzebę zjedzenia tego produktu – ulegam mojemu organizmowi.
Moja mama zawsze powtarza, że:
„Lepiej wydawać na piekarza niż na lekarza”. I muszę się z nią w tej kwestii zgodzić. Czasem jest po prostu tak, że mam wielką ochotę na czekoladę. A jest to pewnie w jakiś sposób uzależnione z niedoborem magnezu po dłuższym wysiłku umysłowym czy fizycznym.
Muszę jednak zaznaczyć, że nigdy nie miałam problemów z wagą i nie stosowałam jakichś drakońskich diet. Zawsze starałam się wsłuchiwać w mój organizm. Miewałam okresy (głównie w okresie zimy) że przybierałam po kilka kilogramów na wadze, ale za jakiś czas je spalałam. Miewałam również okresy obżarstwa (na przykład w czasie świąt), po których czułam się fatalnie….
I wtedy postanawiałam sobie, że od teraz to będę się zdrowo się odżywiać.… na jakiś czas skutkowało...
Wracając do zdrowego odżywiania, niektórzy piją mleko, niektórzy uważają , że mleko jest odpowiednie tylko dla cieląt. Ja osobiście jeśli tylko mam ochotę na mleko, jogurt czy maślankę, chętnie po nie sięgam i dobrze się po nich czuję. Moja koleżanka mleka nie pije. I też się dobrze czuje, czyli każdy powinien sam zdecydować.
„W zdrowym ciele - zdrowy duch” czyli o moim postanowieniu dotyczącym ruchu i gimnastyki, opowiem następnym razem. (spacer, pływanie, jazda na rowerze, bieganie).
„Dbam o siebie - zdrowo się odżywiam”
Nie chcę i nie będę stosowała żadnych cudownych diet, które mają obniżyć szybko wagę, a potem wywołać efekt jo-jo. Moim celem jest wpojenie sobie zdrowych nawyków żywieniowych i stosowania ich przez całe życie. Jest to pierwszy krok abym była zdrowa, dobrze się czuła i świetnie wyglądała. Moje założenia są bardzo proste, wymagają jednak ode mnie rzetelności i systematyczności.
1. Piję 4 szklanki wody dziennie, oprócz tego zieloną herbatę, soki owocowe, herbatki ziołowe, jem zupy. Chodzi o to, abym dostarczyła organizmowi minimum 2 litry płynów dziennie.
2. Nie jem po 19.00. Jedynym odstępstwem od tej zasady może być przegryzanie owoców lub marchewki.
3. Jem pięć posiłków dziennie: śniadanie, potem drugie śniadanie, obiad, podwieczorek i kolację. Staram się, aby były to posiłki pełnowartościowe, ale bez przejadania się. Ważne, żeby były o regularnej porze, częściej ale w mniejszych porcjach.
4. Ograniczam słodycze, cukier, sól i tłuszcz.
5. Gotuję 3 razy w tygodniu obiady na parze (dzięki temu ograniczam tłuszcz, sól i ostre przyprawy), ograniczam do minimum smażenie potraw.
6. Do każdego posiłku staram się jeść owoce lub warzywa (świeże, gotowane na parze lub piję soki).
7. Ograniczam białe pieczywo na korzyść ciemnego, pełnoziarnistego pieczywa.
8. Przynajmniej 2 razy w tygodniu jem rybkę.
9. Zamiast słodyczy podgryzam słonecznik, orzechy, migdały oraz suszone morele, jabłka, śliwki i rodzynki.
10. Staram się pić minimum 20 minut przed lub 40 minut po posiłku.
11. Dokładnie gryzę i przeżuwam jedzenie.
Ale zawsze, kiedy mój organizm daje mi sygnały i wyraźnie „domaga się” czegoś (nawet niezdrowego) i po prostu czuję potrzebę zjedzenia tego produktu – ulegam mojemu organizmowi.
Moja mama zawsze powtarza, że:
„Lepiej wydawać na piekarza niż na lekarza”. I muszę się z nią w tej kwestii zgodzić. Czasem jest po prostu tak, że mam wielką ochotę na czekoladę. A jest to pewnie w jakiś sposób uzależnione z niedoborem magnezu po dłuższym wysiłku umysłowym czy fizycznym.
Muszę jednak zaznaczyć, że nigdy nie miałam problemów z wagą i nie stosowałam jakichś drakońskich diet. Zawsze starałam się wsłuchiwać w mój organizm. Miewałam okresy (głównie w okresie zimy) że przybierałam po kilka kilogramów na wadze, ale za jakiś czas je spalałam. Miewałam również okresy obżarstwa (na przykład w czasie świąt), po których czułam się fatalnie….
I wtedy postanawiałam sobie, że od teraz to będę się zdrowo się odżywiać.… na jakiś czas skutkowało...
Wracając do zdrowego odżywiania, niektórzy piją mleko, niektórzy uważają , że mleko jest odpowiednie tylko dla cieląt. Ja osobiście jeśli tylko mam ochotę na mleko, jogurt czy maślankę, chętnie po nie sięgam i dobrze się po nich czuję. Moja koleżanka mleka nie pije. I też się dobrze czuje, czyli każdy powinien sam zdecydować.
Produkty które staram się ograniczyć:
Sól, cukier, mąka biała, ciastka, cukierki, herbatniki, białe pieczywo, wędliny, zupki w proszku, chipsy, produkty przetworzone, słodziki.Produkty godne polecenia:
Miód, warzywa, owoce (najlepiej z naszej strefy klimatycznej).„W zdrowym ciele - zdrowy duch” czyli o moim postanowieniu dotyczącym ruchu i gimnastyki, opowiem następnym razem. (spacer, pływanie, jazda na rowerze, bieganie).
niedziela, 3 stycznia 2010
NOWY ROK - NOWE MOŻLIWOŚCI
Nowy Rok
przyniósł wiele nowych nadziei, marzeń i pragnień. No i oczywiście wiele nowych postanowień.
Ja też takie mam.
Ale ten rok będzie inny, ponieważ moje marzenia są ściśle określoną listą CELÓW, które zamierzam osiągnąć w określonym czasie.
Tak jak każdy potrzebuję pieniędzy. W przeciągu roku moje dochody wzrosły co prawda 3 krotnie, ale wydatki również. Podniosłam swój standard życia, ale wciąż jestem daleko od osiągnięcia celu związanego z pieniędzmi, czyli wolności finansowej. Wiem, że jeśli będę się rozwijać, spełnić w tym co robię i moja praca będzie moim hobby, to wtedy osiągnę również finansową wolność. Pieniądze przyjdą z czasem.
Ale to co chcę i mogę zrobić od razu, to starać się być spójna w tym co robię, co mówię, o czym myślę, do czego dążę. Spójna wewnętrznie. Co z tego, że wyznaczę sobie jakiś abstrakcyjny cel i usiądę przed telewizorem, w nadziei że rezultat spadnie na mnie jak gwiazdka z nieba... Tak się po prostu nie da.
Tak więc CELEM nr 1 w roku 2010 jest:
Cieszę się z tego co mam, doceniam to wszystko co do tej pory udało mi się osiągnąć własnymi siłami. Ale patrzę do przodu i widzę, że innym udało się osiągnąć dużo więcej. Motywuje mnie to do bycia lepszą i większej pracy nad sobą.
Chcę się spójnie rozwijać na wszystkich polach mojej działalności, we wszystkich rolach w jakie się wcielam.
A jestem:
- kobietą,
- pracownikiem etatowym,
- żoną,
- córką,
- siostrą,
- wnuczką,
- przyjaciółką,
- pasjonatką życia,
- SOBĄ :)
Moim celem na ten rok jest harmonia i jedność we wszystkim co będę robiła, we wszystkich rolach, w jakie będę się wcielała i na wszystkich płaszczyznach mojego jestestwa.
Postaram się w ramach konsekwentnych zmian dążyć do wyznaczonych celów.
Dzisiaj napisałam afirmację.
A więc:
DO DZIEŁA
Dla wyjaśnienia:
Co oznacza dla mnie finansowa wolność - jest to stan, kiedy moje przychody przewyższają moje wydatki, i nie są uzależnione od włożonej przeze mnie pracy.
przyniósł wiele nowych nadziei, marzeń i pragnień. No i oczywiście wiele nowych postanowień.
Ja też takie mam.
Ale ten rok będzie inny, ponieważ moje marzenia są ściśle określoną listą CELÓW, które zamierzam osiągnąć w określonym czasie.
Tak jak każdy potrzebuję pieniędzy. W przeciągu roku moje dochody wzrosły co prawda 3 krotnie, ale wydatki również. Podniosłam swój standard życia, ale wciąż jestem daleko od osiągnięcia celu związanego z pieniędzmi, czyli wolności finansowej. Wiem, że jeśli będę się rozwijać, spełnić w tym co robię i moja praca będzie moim hobby, to wtedy osiągnę również finansową wolność. Pieniądze przyjdą z czasem.
Ale to co chcę i mogę zrobić od razu, to starać się być spójna w tym co robię, co mówię, o czym myślę, do czego dążę. Spójna wewnętrznie. Co z tego, że wyznaczę sobie jakiś abstrakcyjny cel i usiądę przed telewizorem, w nadziei że rezultat spadnie na mnie jak gwiazdka z nieba... Tak się po prostu nie da.
Tak więc CELEM nr 1 w roku 2010 jest:
SPÓJNOŚĆ.
Cieszę się z tego co mam, doceniam to wszystko co do tej pory udało mi się osiągnąć własnymi siłami. Ale patrzę do przodu i widzę, że innym udało się osiągnąć dużo więcej. Motywuje mnie to do bycia lepszą i większej pracy nad sobą.
Chcę się spójnie rozwijać na wszystkich polach mojej działalności, we wszystkich rolach w jakie się wcielam.
A jestem:
- kobietą,
- pracownikiem etatowym,
- żoną,
- córką,
- siostrą,
- wnuczką,
- przyjaciółką,
- pasjonatką życia,
- SOBĄ :)
Moim celem na ten rok jest harmonia i jedność we wszystkim co będę robiła, we wszystkich rolach, w jakie będę się wcielała i na wszystkich płaszczyznach mojego jestestwa.
Postaram się w ramach konsekwentnych zmian dążyć do wyznaczonych celów.
Dzisiaj napisałam afirmację.
A więc:
DO DZIEŁA
Dla wyjaśnienia:
Co oznacza dla mnie finansowa wolność - jest to stan, kiedy moje przychody przewyższają moje wydatki, i nie są uzależnione od włożonej przeze mnie pracy.
środa, 4 marca 2009
Czas na zmiany, czyli o precyzowaniu celów
W weekend jest inaczej: nie idziemy do pracy, dłużej śpimy, mamy więcej czasu dla siebie, możemy spotkać się z przyjaciółmi. No ale znowu przychodzi poniedziałek - wstajemy rano....
RUTYNA
Łatwo jest wpaść w ciąg codziennych obowiązków i powtarzania utartych schematów. Dom - praca, praca - dom, obowiązki, coraz mniej czasu dla siebie.
Podnosi nam się standard życia, osiągamy pewną stabilizację, ale czasami zapala się taka mała lampka w naszej głowie: "Czy o to właśnie mi chodziło?", "Czy to już wszystko co mnie czeka w życiu?"
Ale szybciutko tą lampkę gasimy, po co psuć sobie humor, wracamy do rzeczywistości.
Czy można inaczej?
A może jednak można spróbować inaczej? Przełamać schemat, zrobić coś zupełnie inaczej niż dotychczas. Nie bać się CHCIEĆ WIĘCEJ.
I zacząć zupełnie nowe życie.
Może mały impuls wystarczy, żeby zrobić pierwszy krok. Ale krok w zupełnie innym kierunku niż dotychczas.
Ale żeby więcej od życia dostać, musimy również więcej dać.
I właśnie znaleźliśmy się na skrzyżowaniu dróg. Którą wybrać?
RUTYNA
Łatwo jest wpaść w ciąg codziennych obowiązków i powtarzania utartych schematów. Dom - praca, praca - dom, obowiązki, coraz mniej czasu dla siebie.
Podnosi nam się standard życia, osiągamy pewną stabilizację, ale czasami zapala się taka mała lampka w naszej głowie: "Czy o to właśnie mi chodziło?", "Czy to już wszystko co mnie czeka w życiu?"
Ale szybciutko tą lampkę gasimy, po co psuć sobie humor, wracamy do rzeczywistości.
Czy można inaczej?
A może jednak można spróbować inaczej? Przełamać schemat, zrobić coś zupełnie inaczej niż dotychczas. Nie bać się CHCIEĆ WIĘCEJ.
I zacząć zupełnie nowe życie.
Może mały impuls wystarczy, żeby zrobić pierwszy krok. Ale krok w zupełnie innym kierunku niż dotychczas.
Ale żeby więcej od życia dostać, musimy również więcej dać.
I właśnie znaleźliśmy się na skrzyżowaniu dróg. Którą wybrać?
- Wygodną, dobrze znaną i utartą ścieżkę, którą kroczyliśmy do tej pory (niestety brak w niej perspektyw na lepszą przyszłość)?
- Nową, nieznaną, być może lepszą, być może gorszą, z wieloma zakrętami po drodze, ale na pewno inną niż do tej pory?
- .....?
No i tutaj właśnie jest ta chwila na zastanowienie się, gdzie tak na prawdę chcemy dojść. Najpierw trzeba określić CEL swojej wędrówki, ponieważ jeśli się tego nie zrobi, to za kilka lat można wylądować w miejscu, w którym zdajemy sobie sprawę, że nie chcieliśmy wylądować, ale tak jakoś wyszło....
Jeśli mamy obrany konkretny cel w perspektywie kilku, kilkunastu lat, wtedy o wiele łatwiej wszystkie nasze działanie wykonywać pod kontem tego, do czego dążymy.
Jak powinien być określony cel?
Jeśli mamy obrany konkretny cel w perspektywie kilku, kilkunastu lat, wtedy o wiele łatwiej wszystkie nasze działanie wykonywać pod kontem tego, do czego dążymy.
Jak powinien być określony cel?
- Wartościowy, atrakcyjny
- Ambitny i satysfakcjonujący
- Zależny od Ciebie
- Twój
- Możliwy do spełnienia
- Wymierny
- Określony w czasie
Dobrze jest określić swoje cele w perspektywie
10, 5, 3 lat, 1 roku,
6, 3 i 1 miesiąca.
A z uwag technicznych: cele należy zapisać (może być na kartce, w pamiętniku, kalendarzu - dowolnie, ale zapisać). Każdy cel powinien mieć formę dokonaną.
A wyznaczanie celów należy zacząć "od końca", czyli najpierw wyznaczamy cele, które chcemy osiągnąć za 10 lat, następnie te za 5 (mając na uwadze co chcemy mieć za 10 lat), następnie cele w perspektywie 3 lat, itd.
A teraz weź kartkę papieru i do dzieła, poświęć na to tyle czasu ile uznasz za stosowne i dobrze się zastanów co i kiedy chcesz osiągnąć.
Zrób to teraz.
**************
Jest tylko jeden warunek aby Ci się udało:
już dzisiaj musisz zrobić pierwszy krok.
DO DZIEŁA !!!
_________________________________
PS. Jeśli chcesz poczytać więcej i dowiedzieć się,
jak sprawić, aby nam się chciało tak, jak nam się nie chce, kliknij:
http://cele.zlotemysli.pl/adgami.php
10, 5, 3 lat, 1 roku,
6, 3 i 1 miesiąca.
A z uwag technicznych: cele należy zapisać (może być na kartce, w pamiętniku, kalendarzu - dowolnie, ale zapisać). Każdy cel powinien mieć formę dokonaną.
A wyznaczanie celów należy zacząć "od końca", czyli najpierw wyznaczamy cele, które chcemy osiągnąć za 10 lat, następnie te za 5 (mając na uwadze co chcemy mieć za 10 lat), następnie cele w perspektywie 3 lat, itd.
A teraz weź kartkę papieru i do dzieła, poświęć na to tyle czasu ile uznasz za stosowne i dobrze się zastanów co i kiedy chcesz osiągnąć.
Zrób to teraz.
**************
Jest tylko jeden warunek aby Ci się udało:
już dzisiaj musisz zrobić pierwszy krok.
DO DZIEŁA !!!
_________________________________
PS. Jeśli chcesz poczytać więcej i dowiedzieć się,
jak sprawić, aby nam się chciało tak, jak nam się nie chce, kliknij:
http://cele.zlotemysli.pl/adgami.php
sobota, 28 lutego 2009
Czyste buty, rozmowa kwalifikacyjna i co z tego wynikło
Czyste buty i rozmowa o pracę
Potrzebuję pieniędzy więc ostatnio przejrzałam oferty pracy na jednym z portali internetowych. Interesowała mnie praca biurowa w niepełnym wymiarze godzin. Znalazłam kilka ogłoszeń, z których jedno brzmiało mniej więcej tak: ”Zatrudnimy osoby do pracy w biurze, na bardzo atrakcyjnych warunkach, zapewnimy szkolenia z zakresu rynków kapitałowych i umożliwimy rozwój zawodowy. Oczekujemy co najmniej średniego wykształcenia.”
Pomyślałam sobie raz kozie śmierć i wysłałam CV.
Następnego dnia pani o miłym głosie przez telefon, zaprosiła mnie na rozmowę rekrutacyjną. Podała też nazwę firmy, bo muszę wspomnieć, że w ogłoszeniu żadna nazwa nie padła.
Na stronie firmy sprawdziłam czym się zajmuje i okazało się, że jest to agencja firmy inwestycyjnej, której główna siedziba znajduje się za granicą. Nie zagłębiałam się jednak za bardzo, bo pomyślałam, że więcej informacji uzyskam na rozmowie rekrutacyjnej.
Następnego dnia poszłam na rozmowę. Firma znajdowała się w pięknym biurowcu, w którym siedzibę ma jeszcze kilka innych mniejszych i większych firm różnej branży. Ponieważ wiedziałam, że jest to firma zajmująca się finansami, więc pierwsze co zrobiłam po przyjściu, to poszłam do łazienki wyczyścić byty (które miałam nieco ubrudzone przez topniejący śnieg i błotko J). Słyszałam kiedyś, że osoby zajmujące się finansami mają nienaganny wygląd i koniecznie czyste buty, więc nie chciałam zepsuć pierwszego wrażenia zabrudzonymi bucikami.
Rozmowę miałam umówioną na 13.30 i jak się okazało, więcej osób było umówionych tego dnia. Co więcej, kilka innych osób było umówionych również na 13.30. Usiadłam więc i czekałam na swoją kolej, w międzyczasie rozmawiając z potencjalną konkurencją.
Kolega jak się okazało na temat firmy wiedział jeszcze mniej niż ja, ale był tu z powodu tego samego ogłoszenia. W czasie oczekiwania na rozmowę dokładnie przyjrzałam się firmie – naprzeciwko recepcji znajdowała się duża plazma w której leciało CNBC, na ścianie znajdowały się zegary pokazujące czas w Warszawie, Londynie, Tokio i Nowym Jorku, a w głębi korytarza widać było kilka biur w których to zapracowani ludzie odbierali telefony, śledzili na monitorach kursy akcji, prezentowali oferty potencjalnym klientom. No i atmosfera, dało się to odczuć – międzynarodowa.
Po ponad godzinie czekania, zostałam zaproszona na rozmowę. Osobą rekrutującą był chłopak o buzi dziecka, wyglądający na ok. 25 lat. Troszkę łamaną polszczyzną zaczął mi zadawać pytania.
Pierwsze brzmiało „Ile czekałaś i na tę rozmowę i w jakim celu tu przyszłaś”. Odpowiedziałam, zgodnie z prawdą, że ponad godzinę, a moim celem było dowiedzieć się więcej o tej pracy, niż było napisane w ogłoszeniu. „Tylko po to?” – nie krył zdziwienia mój rozmówca. „Co zatem wiesz o naszej firmie?” – kontynuował. Powiedziałam to, co wcześniej pobieżnie przeczytałam na ich stronie internetowej, ale moja odpowiedź nie była dla niego wystarczająca, ponieważ zadał mi jeszcze kilka dodatkowych pytań, na które odpowiadałam lub próbowałam wyciągnąć odpowiedź od niego. Jednak on stwierdził, że to on jest tutaj od zadawania pytań, a nie ja.
Następnie co mnie bardzo zdziwiło, ocenił procentowo moje odpowiedzi na pierwsze pytanie. Wypadłam słabo – według niego tylko 40%.
Następne pytanie dotyczyło rynków finansowych, giełdy, kursów walut, i .... amerykańskich prezydentów. Wymieniłam 4 ostatnich, w temacie finansowym też się co nieco orientowałam i dostałam całe 80%.
Kolejny zestaw pytań był jeszcze ciekawszy: „Podaj swój wzór” Nie mogłam zrozumieć, ale jak się za chwilę okazało, chodziło o mój autorytet.
Wymieniłam więc, że jeśli chodzi o wzór postępowania, to Jan Paweł II, a jeśli chodzi o finanse to 24 letni milioner.
No i następne pytanie zwaliło mnie z nóg – „Co wybierasz: pracę, którą uwielbiasz za 2 000 zł miesięcznie, czy pracę której nienawidzisz ale za 1 000 000 zł (oczywiście miesięcznie)."
Długo się nie zastanawiając powiedziałam, że pracę za 2 tys., bo w niej będę się mogła spełniać, a pewnie większe pieniądze zarobię z czasem. Zapytał się czy na pewno wybrałabym 2 tys., a nie 1 mln zł? Po chwili zastanowienia powiedziałam, że pewnie mogłabym popracować w tej pracy za milion przez kilka miesięcy, odłożyłabym w tym czasie dużo pieniędzy i wtedy robiłabym już to, co chciała.
To były najciekawsze pytania tego dnia, poza tym mój rekruter pytał mnie o jakieś wcześniejsze doświadczenie zawodowe, o to czy się uczę i o moją dyspozycyjność (ale na przykład pytanie o kierunek moich studiów nie padło, tak samo jak o znajomość języków obcych).
W czasie rozmowy próbowałam dowiedzieć się jakiego charakteru miałoby być ta praca, ale odpowiedzi na to pytanie nie uzyskałam, ponieważ rekruter potrafił bardzo wymijająco przechodzić do kolejnych interesujących go kwestii, a nie odpowiadać na pytania które były ważne dla mnie.
Na końcu naszej rozmowy głośno zastanawiał się: „Zatrudnić cię czy nie?”
Chyba raczej nie, ponieważ okazałam się osobą jak to określił „mało ambitną” – wybrałam przecież pracę, którą lubię ale za 2 tys. zł, a jako wzór podałam milionera.
Trochę nie „zamurowało”, bo nigdy nie określiłabym się jako osoba mało ambitna, no ale pan na podstawie 15-sto minutowej rozmowy wyciągnął swoje wnioski.
Nie powiedział mi, że moje odpowiedzi, oceniane w jego procentowej skali, były za słabe, i że nie pasuję do ich profilu idealnego kandydata, tylko, że jestem za mało ambitna.....śmiech na sali.
Jako że nie jestem w sytuacji, w której muszę natychmiast zdobyć jakąkolwiek pracę, po prostu miło się z panem pożegnałam, ale wrażenie z rozmowy pozostało.
Czyste buciki nie pomogły...
Widać moje starania o nienaganny wygląd i prezencję, nie na wiele się zdały, ale może to i lepiej?
Wnioski, jakie wyciągnęłam z tej rozmowy są takie, że może czas się poważnie zastanowić czego tak naprawdę oczekuję od mojej przyszłej pracy. Może powinnam przestać chodzić na rozmowy kwalifikacyjne do firm, których profil działalności nie do końca mi odpowiada?
A może czas pomyśleć poważnie o założeniu swojej działalności?
Na początku mojego wpisu zaznaczyłam, że potrzebuję pieniędzy. A to nie jest równoznaczne ze znalezieniem jakiejkolwiek pracy na etacie. Jest wiele form zarabiania (otworzenie własnej firmy, programy partnerskie, granie na giełdzie, systemy MLM) i może powinnam się skupić właśnie na nich. Wiem jedno – będę starała się wykonywać tylko takie zajęcia, które będą przynosiły mi satysfakcję, więc po niedługim czasie powinny mi one przynosić również satysfakcjonujący dochód J
Ale pytanie kluczowe brzmi: Co tak naprawdę chciałabym w swoim życiu robić? Gdzie dojść? Co osiągnąć? Czy praca biurowa to przejściówka, czy może pewna wygodna wymówka, żeby nie robić nic więcej...??? Mieć złudny spokój? A po jakimś czasie zastanawiać się czy nie mogłam zrobić czegoś więcej??
Wiem, że:
1.Jestem sobą.
2.Jestem wolną osobą.
3.Jestem szczęśliwa.
4.Będę realizować swoje marzenia, które najpierw dokładnie sprecyzuje – określę swoje cele, a potem drogę do ich realizacji.
5.Zaczynam od dzisiaj!
6.Będę konsekwentna w tym co robię!
Potrzebuję pieniędzy więc ostatnio przejrzałam oferty pracy na jednym z portali internetowych. Interesowała mnie praca biurowa w niepełnym wymiarze godzin. Znalazłam kilka ogłoszeń, z których jedno brzmiało mniej więcej tak: ”Zatrudnimy osoby do pracy w biurze, na bardzo atrakcyjnych warunkach, zapewnimy szkolenia z zakresu rynków kapitałowych i umożliwimy rozwój zawodowy. Oczekujemy co najmniej średniego wykształcenia.”
Pomyślałam sobie raz kozie śmierć i wysłałam CV.
Następnego dnia pani o miłym głosie przez telefon, zaprosiła mnie na rozmowę rekrutacyjną. Podała też nazwę firmy, bo muszę wspomnieć, że w ogłoszeniu żadna nazwa nie padła.
Na stronie firmy sprawdziłam czym się zajmuje i okazało się, że jest to agencja firmy inwestycyjnej, której główna siedziba znajduje się za granicą. Nie zagłębiałam się jednak za bardzo, bo pomyślałam, że więcej informacji uzyskam na rozmowie rekrutacyjnej.
Następnego dnia poszłam na rozmowę. Firma znajdowała się w pięknym biurowcu, w którym siedzibę ma jeszcze kilka innych mniejszych i większych firm różnej branży. Ponieważ wiedziałam, że jest to firma zajmująca się finansami, więc pierwsze co zrobiłam po przyjściu, to poszłam do łazienki wyczyścić byty (które miałam nieco ubrudzone przez topniejący śnieg i błotko J). Słyszałam kiedyś, że osoby zajmujące się finansami mają nienaganny wygląd i koniecznie czyste buty, więc nie chciałam zepsuć pierwszego wrażenia zabrudzonymi bucikami.
Rozmowę miałam umówioną na 13.30 i jak się okazało, więcej osób było umówionych tego dnia. Co więcej, kilka innych osób było umówionych również na 13.30. Usiadłam więc i czekałam na swoją kolej, w międzyczasie rozmawiając z potencjalną konkurencją.
Kolega jak się okazało na temat firmy wiedział jeszcze mniej niż ja, ale był tu z powodu tego samego ogłoszenia. W czasie oczekiwania na rozmowę dokładnie przyjrzałam się firmie – naprzeciwko recepcji znajdowała się duża plazma w której leciało CNBC, na ścianie znajdowały się zegary pokazujące czas w Warszawie, Londynie, Tokio i Nowym Jorku, a w głębi korytarza widać było kilka biur w których to zapracowani ludzie odbierali telefony, śledzili na monitorach kursy akcji, prezentowali oferty potencjalnym klientom. No i atmosfera, dało się to odczuć – międzynarodowa.
Po ponad godzinie czekania, zostałam zaproszona na rozmowę. Osobą rekrutującą był chłopak o buzi dziecka, wyglądający na ok. 25 lat. Troszkę łamaną polszczyzną zaczął mi zadawać pytania.
Pierwsze brzmiało „Ile czekałaś i na tę rozmowę i w jakim celu tu przyszłaś”. Odpowiedziałam, zgodnie z prawdą, że ponad godzinę, a moim celem było dowiedzieć się więcej o tej pracy, niż było napisane w ogłoszeniu. „Tylko po to?” – nie krył zdziwienia mój rozmówca. „Co zatem wiesz o naszej firmie?” – kontynuował. Powiedziałam to, co wcześniej pobieżnie przeczytałam na ich stronie internetowej, ale moja odpowiedź nie była dla niego wystarczająca, ponieważ zadał mi jeszcze kilka dodatkowych pytań, na które odpowiadałam lub próbowałam wyciągnąć odpowiedź od niego. Jednak on stwierdził, że to on jest tutaj od zadawania pytań, a nie ja.
Następnie co mnie bardzo zdziwiło, ocenił procentowo moje odpowiedzi na pierwsze pytanie. Wypadłam słabo – według niego tylko 40%.
Następne pytanie dotyczyło rynków finansowych, giełdy, kursów walut, i .... amerykańskich prezydentów. Wymieniłam 4 ostatnich, w temacie finansowym też się co nieco orientowałam i dostałam całe 80%.
Kolejny zestaw pytań był jeszcze ciekawszy: „Podaj swój wzór” Nie mogłam zrozumieć, ale jak się za chwilę okazało, chodziło o mój autorytet.
Wymieniłam więc, że jeśli chodzi o wzór postępowania, to Jan Paweł II, a jeśli chodzi o finanse to 24 letni milioner.
No i następne pytanie zwaliło mnie z nóg – „Co wybierasz: pracę, którą uwielbiasz za 2 000 zł miesięcznie, czy pracę której nienawidzisz ale za 1 000 000 zł (oczywiście miesięcznie)."
Długo się nie zastanawiając powiedziałam, że pracę za 2 tys., bo w niej będę się mogła spełniać, a pewnie większe pieniądze zarobię z czasem. Zapytał się czy na pewno wybrałabym 2 tys., a nie 1 mln zł? Po chwili zastanowienia powiedziałam, że pewnie mogłabym popracować w tej pracy za milion przez kilka miesięcy, odłożyłabym w tym czasie dużo pieniędzy i wtedy robiłabym już to, co chciała.
To były najciekawsze pytania tego dnia, poza tym mój rekruter pytał mnie o jakieś wcześniejsze doświadczenie zawodowe, o to czy się uczę i o moją dyspozycyjność (ale na przykład pytanie o kierunek moich studiów nie padło, tak samo jak o znajomość języków obcych).
W czasie rozmowy próbowałam dowiedzieć się jakiego charakteru miałoby być ta praca, ale odpowiedzi na to pytanie nie uzyskałam, ponieważ rekruter potrafił bardzo wymijająco przechodzić do kolejnych interesujących go kwestii, a nie odpowiadać na pytania które były ważne dla mnie.
Na końcu naszej rozmowy głośno zastanawiał się: „Zatrudnić cię czy nie?”
Chyba raczej nie, ponieważ okazałam się osobą jak to określił „mało ambitną” – wybrałam przecież pracę, którą lubię ale za 2 tys. zł, a jako wzór podałam milionera.
Trochę nie „zamurowało”, bo nigdy nie określiłabym się jako osoba mało ambitna, no ale pan na podstawie 15-sto minutowej rozmowy wyciągnął swoje wnioski.
Nie powiedział mi, że moje odpowiedzi, oceniane w jego procentowej skali, były za słabe, i że nie pasuję do ich profilu idealnego kandydata, tylko, że jestem za mało ambitna.....śmiech na sali.
Jako że nie jestem w sytuacji, w której muszę natychmiast zdobyć jakąkolwiek pracę, po prostu miło się z panem pożegnałam, ale wrażenie z rozmowy pozostało.
Czyste buciki nie pomogły...
Widać moje starania o nienaganny wygląd i prezencję, nie na wiele się zdały, ale może to i lepiej?
Wnioski, jakie wyciągnęłam z tej rozmowy są takie, że może czas się poważnie zastanowić czego tak naprawdę oczekuję od mojej przyszłej pracy. Może powinnam przestać chodzić na rozmowy kwalifikacyjne do firm, których profil działalności nie do końca mi odpowiada?
A może czas pomyśleć poważnie o założeniu swojej działalności?
Na początku mojego wpisu zaznaczyłam, że potrzebuję pieniędzy. A to nie jest równoznaczne ze znalezieniem jakiejkolwiek pracy na etacie. Jest wiele form zarabiania (otworzenie własnej firmy, programy partnerskie, granie na giełdzie, systemy MLM) i może powinnam się skupić właśnie na nich. Wiem jedno – będę starała się wykonywać tylko takie zajęcia, które będą przynosiły mi satysfakcję, więc po niedługim czasie powinny mi one przynosić również satysfakcjonujący dochód J
Ale pytanie kluczowe brzmi: Co tak naprawdę chciałabym w swoim życiu robić? Gdzie dojść? Co osiągnąć? Czy praca biurowa to przejściówka, czy może pewna wygodna wymówka, żeby nie robić nic więcej...??? Mieć złudny spokój? A po jakimś czasie zastanawiać się czy nie mogłam zrobić czegoś więcej??
Wiem, że:
1.Jestem sobą.
2.Jestem wolną osobą.
3.Jestem szczęśliwa.
4.Będę realizować swoje marzenia, które najpierw dokładnie sprecyzuje – określę swoje cele, a potem drogę do ich realizacji.
5.Zaczynam od dzisiaj!
6.Będę konsekwentna w tym co robię!
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)
